Obserwatorzy

środa, 20 maja 2020

Seria Monster High - recenzja

Kiedy byłam jeszcze we wczesnej podstawówce, Monster High było niesamowicie popularny jako krótkometrażowy serial animowany i kolekcja lalek. Po jakimś czasie pojawiła się także seria książek autorstwa Lissi Harrisson. Nigdy nie byłam szczególną fanką MH, ponieważ nadzwyczajnie denerwowały mnie błędy logiczne zawarte w kreskówce oraz ogólny hype na posiadanie wszystkich możliwych lalek z kolekcji która nieustannie się powiększała.
Do Monster High przyciągnęły mnie dopiero książki i to też mocno po czasie. Sama nie wiem dlaczego, ale nagle zamarzyło mi się je przeczytać i muszę przyznać...hej, nie było źle!

Książkowe wydanie Monster High ma nieco inną - zupełnie - fabułę od mini serialu. Opowiada ono o społeczności Radowców czyli wszelkiego rodzaju potworów i upiorów, ukrywających się w ludzkim społeczeństwie. Każda książka skupia się kolejno na innej z grupki głównych bohaterek, ale nieustannie pojawiają się Cadance i Melody - czyli dwie siostry które po przyjeździe do małego cichego maisteczka w Oregonie, odkrywają, że coś jest jakby nie halo z mieszkańcami...
Zdjęcie nie należy do mnie
Jeżeli chodzi o moja osobistą opinię, to dłuższy czas miotały mną mieszane uczucia. Pierwsza część czyli "Upiorna szkoła" wydawała mi się bardzo niedopracowana, ponieważ praktycznie w ogóle nie było opisów - tylko krótkie wzmianki na temat tego, co dany bohater zobaczył - a jeżeli już się jakieś pojawiały, to w osiemdziesięciu procentach przypadków dotyczyły mody, czyli ubrań które chciała nosić Frankie, mebli które zamówiła do pokoju, muzyki której słuchała. Mam tutaj na myśli, że jeżeli autorka już się na czymś skupiała, to musiało być to związane z room decorem albo ciuchami czy makijażem.
Poza tym, jakoś nie potrafiłam polubić głównych bohaterów. Frankie wydawała mi się aż zbyt infantylna, Melody zbyt nieśmiała i wycofana a Cadance po prostu denerwująca. Jednak, kiedy zaczęłam czytać kolejną część, czyli "Upiór z sąsiedztwa", ku swojemu własnemu zdziwieniu, całkiem polubiłam się z postacią Cleo, która w teorii była nie lepsza od Cadance. Królowa szkoły, zmumifikowana przed laty egipska księżniczka. Najbardziej podobała mi się część trzecia, czyli "O wilku mowa" opowiadająca o Clawdeen - wilkołaczce i przygodach jej rodziny po przeprowadzce do starego zajazdu, po tym, jak ich siedziba została odkryta przez ludzi. Niestety nie czytałam części czwartej skupiającej się na Draculaurze, a więc z mojej perspektywy ostatnia część wydaje się być najbardziej dopracowana jeżeli chodzi o przedstawienie bohaterów, ponieważ w odróżnieniu od części pierwszej, naprawdę idzie się dowiedzieć, z kim mamy do czynienia. 
Co prawda pani Lissi nieustannie wspomina o tym, jakie kosmetyki i zespoły lubią bohaterki...ale wydaje się to wepchane bardzo na siłę. Lubię postać Clawdeen ponieważ pokazuje bezpośrednio poprzez swoje akcje, co ją bawi a co nie, co lubi a czego nie i tak dalej w ten desen.

Fabuła...jest naiwna ale właśnie dla tego tak przyjemnie mi się ostatecznie czytało. Nie ma ratowania świata, walki z gatunkiem ludzkim...są po prostu przygody nastolatek potworów w świecie, który je odrzuca.

Kto wie, być może teraz po paru latach, moje odczucia podczas czytania byłyby zupełnie inne, ale mimo wszystko polecam, jeżeli macie ochotę przeczytać coś nieco luźniejszego, bez aż tak wybuchowych konfliktów.
Share:

2 komentarze:

  1. Monster High kojarzy mi się jedynie z Ewą Farną. Kiedy stało się popularne, byłam na nie już trochę za stara.

    OdpowiedzUsuń
  2. Osobiście nigdy bym tego nie ruszyła, nigdy mnie nie ciągnęło do MH. Ale czytałam kiedyś całą serię To ja Lucy, takie głupiutkie akurat dla nastolatek, które chcą w wakacje się poopalać u babci na podwórku z książką xD Podejrzewam, że to podobny poziom opisywania historii, skoro w 1 tomi prawie opisów nie było, jak piszesz xD

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Czy da się połączyć aseksualizm, adhd, skłonności depresyjne, zamiłowanie do sztuki i chaosu, miłość do produkcji Gigera, wątków lgbt, pieczywa czosnkowego i zrobić z tego blogerkę? Otóż chyba można...