Historia opowiada o serii niewyjaśnionych morderstw, z cudacznym motywem pojawiających się w miejscach zbrodnii bałwanów. Rzecz jasna, do zabójstw dochodzi wyłącznie zimą w okresie od listopada do prawdopodobnie końca stycznia. Wiecie, nie mogę nie zauważyć, że autor musi mieć naprawdę dziwne upodobanie do krwii i śniegu, ponieważ jego pozostałe powieści tytułują się na przykład "Krew na śniegu" i "Więcej krwii".
Książkę otrzymałam w ramach klasowych mikołajków w ostatniej klasie technikum. Powiedzmy, że próbowałam zainteresować się - z marnym skutkiem - książkami kryminalnymi więc bez wahania zarzuciłam hasłem, że życzę sobie jakiś kryminał. I wiecie co? Książka Nesbo nie jest zła. Jeżeli lubisz porządnie napisany kawałek tekstu i sprytnie opisaną zagadkę tajemniczych zabójstw, to rozsmakujesz się w tej opowieści, ale po prostu ja nie.
Na samym początku strasznie się gubiłam, ponieważ akcja bez żadnego ostrzeżenia przeskakuje z bohatera na bohatera i w dodatku zaczyna w najbardziej niepozornym momencie. Chodzi mi o to, że czytamy o dwójce policjantów dyskutującej o kobiecie, która ich zdaniem musi być już martwa, a dosłownie linijkę dalej jest już psedo rodzinny obiad jakiejś rodziny i choć po chwili ma to właściwie sens, gdyż pojawia się pierwszy bałwan - to niemiłosiernie mnie konfundowało podczas czytania. A więc narracja jest poprowadzona nie za długimi fragmentami z jednego miejsca do drugiego. W styl pisania Nesbo idzie się bardzo szybko wciągnąć, nawet jeżeli aktualnie nie ma żadnej akcji. Mimo to, brakuje mi tu czegoś, czegoś odrobinę lżejszego i nie mówię tu o wątkach z życia bohaterów. Sama nie wiem, być może to zwyczajnie nie mój typ literatury.
Moja osobista ocena to 5/10
Nie przepadam za takimi przeskokami, które dezorientują i wprowadzają w mój umysł poczucie chaosu. Pamiętam, że czytałam już kiedyś jedną książkę Jo Nesbo i też nie byłam zadowolona.
OdpowiedzUsuń